Są takie miejsca, które wymykają się folderom biur podróży i popularnym hashtagom. Miejsca, których odkrycie daje poczucie, że dotarło się do samego serca wyspy, poznało jej prawdziwy, niespieszny rytm. Dla nas, twórców tego portalu, takim właśnie doświadczeniem była podróż zapomnianym fragmentem starej drogi ER101 na Maderze i spotkanie z wodospadem, który nie szukał poklasku, a po prostu… był. I robił to w najbardziej spektakularny sposób, jaki można sobie wyobrazić.
Nasza podróż zaczęła się nie od punktu na mapie, ale od opowieści. Gdzieś pomiędzy wierszami przewodnika, w rozmowie z lokalnym mieszkańcem, mignęła nam informacja o dawnej drodze, wykutej w klifie, którą natura powoli odbiera człowiekowi. Droga, na którą spada wodospad. Brzmiało to na tyle intrygująco, że postanowiliśmy porzucić główne trasy i dać się ponieść tej historii.
Jadąc z urokliwego miasteczka Ponta do Sol, które samo w sobie zasługuje na osobną opowieść, krajobraz zaczął się zmieniać. Nowoczesna szosa ustąpiła miejsca węższej, krętej wstędze asfaltu, która tuliła się do pionowej, bazaltowej ściany. Z jednej strony potęga skały, z drugiej bezkres błękitnego Atlantyku. Czuć było w powietrzu ducha dawnej Madery, kiedy to pokonanie każdego kilometra było wyzwaniem i przygodą. Stara ER101 to nie jest zwykła droga – to zabytek inżynierii i pomnik ludzkiej determinacji w starciu z żywiołem.
I wtedy, za jednym z ostrych zakrętów, naszym oczom ukazał się on. Cascata dos Anjos, Wodospad Aniołów. Nazwa w pełni oddaje magię tego miejsca. Z porośniętego zielenią, wysokiego klifu, prosto na jezdnię, którą właśnie jechaliśmy, spływała krystalicznie czysta kaskada wody. Nie była to potężna, ogłuszająca ściana wody, ale subtelna, lśniąca w słońcu kurtyna, która tańczyła na wietrze, by ostatecznie rozbić się o asfalt i spłynąć w dół, do oceanu.
Zatrzymaliśmy samochód, wysiedliśmy. Staliśmy oniemiali. To jedno z tych zjawisk, które sprawiają, że człowiek czuje się jednocześnie mały i uprzywilejowany. Woda, spływająca z gór, przecinała dzieło rąk ludzkich, jakby chciała przypomnieć, kto tu tak naprawdę rządzi. Dźwięk spadającej wody, szum fal rozbijających się o skały poniżej i ciepłe słońce na twarzy – to była chwila czystej kontemplacji, moment, dla którego podróżujemy.
Sam przejazd pod wodospadem to doświadczenie niemal mistyczne. Krople wody bębnią o dach i spływają po szybach, na moment zamazując świat i tworząc wrażenie przejazdu przez portal do innej rzeczywistości. To naturalny, darmowy prysznic dla samochodu, ale przede wszystkim niezwykła pamiątka w sercu. Choć krążą opowieści o tym, że jest to nie do końca legalne, prawda jest taka, że droga bywa okresowo zamykana z powodu zagrożenia spadającymi kamieniami. Dlatego kluczowe jest zachowanie ostrożności i szacunku dla potęgi natury.
To nie jest atrakcja dla mas. Nie ma tu parkingu na setki aut ani sklepów z pamiątkami. Jest tylko surowe piękno, droga i wodospad. To idealne miejsce, by na chwilę się zatrzymać, zrobić kilka zdjęć, które nie będą potrzebowały żadnych filtrów, i poczuć prawdziwą, dziką Maderę. To widok, który nie tylko cieszy oko, ale i zostaje w duszy na zawsze, jako wspomnienie o podróży drogą, na której anioły urządzają sobie prysznic. Zapraszamy Was do odkrycia tego miejsca – niech stanie się ono Waszym małym, osobistym sekretem Madery.