Deserta. Ostatni Akord Maderskiej Symfonii

Każda podróż ma swój rytm. Początek to zazwyczaj eksplozja – chłoniemy nowe miejsca, smaki i zapachy z niemal gorączkowym pośpiechem. Potem następuje miarowy, spokojny środek, kiedy osiadamy w lokalnym klimacie, odnajdujemy ulubione ścieżki i kawiarnie. Ale najtrudniejszy jest finał. Jak postawić kropkę, która nie będzie banalnym zakończeniem, ale wybrzmi w nas na długo po powrocie do domu? Stojąc przed tym dylematem pod koniec naszego pobytu na Maderze, odrzuciliśmy myśli o kolejnym szlaku lewadą czy wizycie w znanej restauracji. Szukaliśmy czegoś innego. Czegoś, co stanowiłoby kontrast dla wszechobecnej, bujnej zieleni wyspy. I wtedy usłyszeliśmy to słowo, szeptane przez lokalnych przewodników niemal z nabożną czcią: Desertas.

Wyprawy na te opuszczone wyspy nie reklamuje się na każdym rogu Funchal. To propozycja dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż tylko pocztówkowych widoków. To obietnica spotkania z naturą w jej najbardziej pierwotnej, nieokiełznanej formie. Decyzja zapadła. Ostatni dzień na Maderze spędzimy na morzu, płynąc ku skalistym cieniom majaczącym na horyzoncie.

Sam rejs jest już integralną częścią tego doświadczenia. Wypływając z gwarnego portu w Funchal, czuliśmy, jak z każdą milą morską zostawiamy za sobą cywilizację. Statek kołysał się miarowo na atlantyckiej fali, a sylwetka Madery, z jej dramatycznymi klifami i górami tonącymi w chmurach, stawała się coraz bardziej odległym, malowniczym obrazem. Mijane po drodze krajobrazy wybrzeża, które znaliśmy z lądu, z perspektywy oceanu nabierały zupełnie nowego wymiaru. To była medytacja w ruchu, przerywana jedynie krzykiem morskich ptaków i słonym smakiem bryzy na ustach.

Po jakimś czasie na horyzoncie zaczęła rosnąć długa, poszarpana linia lądu. To Deserta Grande, główna wyspa archipelagu. Już z daleka widać, że to miejsce z zupełnie innej opowieści. Nie ma tu zielonych tarasów, nie ma kolorowych domków. Jest tylko surowa, niemal wroga potęga skały wulkanicznej, uformowanej przez miliony lat przez wiatr i fale. Zbliżając się do jej brzegów, czuliśmy się trochę jak odkrywcy dobijający do nieznanego lądu. Dominują odcienie brązu, szarości i czerni, a strome, urwiste klify sprawiają wrażenie niedostępnej fortecy.

Wyspy Desertas to ścisły rezerwat przyrody i zejście na ląd jest możliwe tylko w jednym, wyznaczonym miejscu – przy niewielkim posterunku strażników, którzy są jedynymi, tymczasowymi mieszkańcami tego miejsca. To nie jest wycieczka dla tych, którzy marzą o swobodnym eksplorowaniu. To przywilej krótkiej wizyty w królestwie, gdzie człowiek jest tylko gościem. I to właśnie ta świadomość nadaje całemu przedsięwzięciu wyjątkowego charakteru.

Po zejściu na brzeg naszym oczom ukazała się niewielka, wytyczona ścieżka przyrodnicza. To jedyny fragment wyspy udostępniony dla odwiedzających, prowadzący wokół budynku strażników. Ktoś mógłby powiedzieć: „Tylko tyle?”. Ale my powiemy: „Aż tyle”. Ten krótki spacer to jak podróż na inną planetę. Pod nogami chrzęści wulkaniczny żwir, a wokół rosną jedynie najbardziej wytrzymałe gatunki roślin – niskie krzewy i kępy traw, które nauczyły się opierać nieustannemu wiatrowi i zasoleniu.

Panuje tu niemal absolutna cisza. Cisza, jakiej nie doświadczy się w żadnym zakątku Madery. Przerywa ją tylko rytmiczny szum oceanu rozbijającego się o skały i nawoływania ptaków, dla których Desertas są domem. To sanktuarium dla rzadkich gatunków morskich, a przy odrobinie szczęścia, w wodach przybrzeżnych można dostrzec niezwykle rzadki gatunek foki – mniszkę śródziemnomorską. My tego szczęścia nie mieliśmy, ale sama świadomość, że te niezwykłe stworzenia żyją tuż obok, w swoim nienaruszonym środowisku, była poruszająca.

Stojąc tam, na tym skrawku surowej ziemi, otoczeni bezkresem Atlantyku, zrozumieliśmy sens tej wyprawy. Deserta nie oferuje atrakcji w potocznym rozumieniu tego słowa. Ona oferuje perspektywę. Pozwala zobaczyć, jak mogłaby wyglądać Ziemia bez naszej ingerencji. Uczy pokory i pokazuje, że największe piękno często kryje się w prostocie, a nawet w pozornym ubóstwie krajobrazu. To nie była wycieczka. To była potężna lekcja przyrody i niezapomniana przygoda, która idealnie zwieńczyła nasz pobyt.

Jeśli, tak jak my, szukacie w podróży czegoś więcej niż tylko estetycznych doznań, jeśli chcecie poczuć puls planety w miejscu dzikim i autentycznym, rejs na Wyspę Deserta będzie dla Was strzałem w dziesiątkę. To doświadczenie, które zostaje pod skórą. To ostatni, potężny i czysty akord, który sprawił, że nasza maderska symfonia wybrzmiała w pełni.

Wasza ekipa, kontenturystyczny.pl

Kontent Turystyczny
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.